Kliknij tutaj --> 🎏 oddałam dziecko do adopcji

No i doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jak to trzecie od razu po urodzeniu oddam do adopcji. Martwiliśmy się tylko, że ludzie wezmą mnie na języki, wyzwą od wyrodnych matek, ale co tam. Byłam zdecydowana. Miałam tylko nadzieję, że mój maluszek trafi do dobrej rodziny, która zapewni mu godziwe warunki… Adopcja = Miłość. Strona główna. Rodzice adopcyjni i zastępczy. Rodzina adopcyjna a zastępcza. Procedury adopcyjne. Procedury adopcyjne u Nas. Adopcja – prawa i obowiązki. Warunki adopcji. Etapy adopcji. 12 lat więzienia grozi Kamili Z., która w internecie ogłosiła, że odda do adopcji swoje jeszcze nienarodzone dziecko. Internauci poruszeni dramatyczną historią postanowili wesprzeć Karze będą podlegały dwie postaci nielegalnej adopcji: 1. oddanie lub przyjęcie dziecka do adopcji w celu osiągnięcia korzyści osobistej lub majątkowej i zatajając ten fakt przed sądem orzekającym w postępowaniu o przysposobienie; 2. oddanie lub przyjęcie dziecka do adopcji z pominięciem postępowania o przysposobienie. Tłumaczenia w kontekście hasła "oddać to do" z polskiego na angielski od Reverso Context: Powinien pan oddać to do serwisu. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Soiree Rencontre Celibataire Aix En Provence. fot. Adobe Stock Od kilkunastu lat pracuję w administracji szpitala onkologicznego. – Jak ty to wytrzymujesz? – pytają mnie często znajomi. Nie wiem, co mam im wtedy odpowiedzieć, bo każda odpowiedź jest albo straszna, albo nieprawdziwa. Po pierwsze nie można się przyzwyczaić do tego, co się tam widzi. Owszem, gdybym nie wyłączyła uczuć, przechodząc codziennie obok tylu ludzkich tragedii, to pewnie bym już dawno oszalała. Ale to nie znaczy, że się przyzwyczaiłam. Czasami drobna rzecz wyprowadza mnie z równowagi, wtedy biegnę do swojego gabinetu i zamykam się w nim, aż dojdę do siebie. Jej oczy miały ten sam fiołkowy odcień... Pewnego dnia szłam korytarzem na spotkanie z dyrektorem, kiedy pewna mała, blada twarzyczka przykuła mój wzrok. Ta dziewczynka wyglądała jak wykapana moja siostra, Joasia, kiedy miała z 5 lat. Te same ogromne oczy, owal twarzy, lekko odstające uszy... Wrażenie było tak silne, że stanęłam na jej widok jak wryta. Spojrzała na mnie mądrym, przedwcześnie dojrzałym wzrokiem dorosłego człowieka. Znałam takie spojrzenia, rzucały je bardzo chore dzieci, wymęczone terapią. Ale było w tych oczach coś jeszcze... Niezwykle rzadko spotykany fiołkowy odcień. Widziałam już w swoim życiu takie oczy. Dawno temu utonęłam w nich, tracąc kompletnie rozsądek i płacąc za to wysoką cenę. Przeszłam dalej, a w mojej głowie szalała burza myśli. Zapamiętałam sobie salę, przed którą stała dziewczynka i po spotkaniu z dyrektorem wróciłam w tamto miejsce. Spojrzałam na kartę pacjenta wiszącą na jednym z łóżek – Aleksandra D., lat 4. Kiedy dowiedziałam się, jak ma na imię mama dziewczynki poczułam, że staje mi serce... Postanowiłam wyjawić prawdę znajomej lekarce. Ta mała miała uszkodzony szpik kostny, który nie wytwarzał krwinek mogących tworzyć komórki zdolne do rozwoju. – To stan przedbiałaczkowy, konieczny jest przeszczep szpiku – powiedziała mi prowadząca ją, znajoma lekarka. – Co z dawcą? – zapytałam ze ściśniętym gardłem. – Wciąż szukamy. Ale jest kłopot, bo między małą a rodzicami nie ma zgodności tkankowej. Dalsza rodzina ojca nie zgodziła się na pobranie szpiku. – A matki?... – drążyłam. – Jej matka została adoptowana i nie wiadomo nic o jej prawdziwych rodzicach – odparła lekarka. Mimo że spodziewałam się takiej odpowiedzi, wytrąciła mnie z równowagi. Nie przespałam całej nocy. Rano ubierając się do pracy, byłam już pewna, co zrobię. Kiedyś postawiłam na pierwszym miejscu swoje dobro, teraz musiałam zadośćuczynić krzywdzie, którą wtedy zrobiłam. Poszłam prosto do pokoju lekarki. – Chodzi o tę małą Olę – zaczęłam odważnie. – Podejrzewam, że... – wzięłam głęboki oddech, a lekarka wpatrywała się we mnie uważnie. – Ona jest chyba moją wnuczką – wyrzuciłam w końcu z siebie. – Jak to? – pani doktor, która zna mojego męża i nastoletniego syna, oniemiała, nic nie rozumiejąc. – Z moich bliskich tylko rodzice wiedzą, że kiedy miałam 16 lat, urodziłam dziecko – zaczęłam moją opowieść. Po raz pierwszy opowiadałam tę historię komukolwiek i czułam, że przynosi mi to ulgę, jakbym zrzucała ze swoich pleców ogromny ciężar. – Nie będę wchodziła w szczegóły, bo cała rzecz jest koszmarnie banalna – kontynuowałam. – On był moją wakacyjną miłością, pierwszym chłopakiem. Poznaliśmy się, pokochaliśmy, rozstaliśmy we łzach. A ja po powrocie z wakacji odkryłam, że jestem w ciąży. I tak śmiertelnie bałam się reakcji rodziców, szczególnie ojca, że... nic im nie powiedziałam. Kiedy mama w końcu odkryła, że przestałam używać waty, tylko magazynuję ją w swoim pokoju, było już za późno na „załatwienie sprawy”. Ciąża miała prawie sześć miesięcy i musiałam urodzić. Rodzice byli w szoku, ale o dziwo pomogli mi wszystko bardzo dyskretnie załatwić. Na szczęście brzuszka jeszcze prawie nie było widać. Od dziecka jestem raczej „przy kości” i wszyscy to zaokrąglenie wzięli za przytycie. Wuj mamy był szefem znanego w całej Polsce sanatorium dla dzieci – bardzo dyskretny starszy pan. Od razu zrozumiał powagę sytuacji i załatwił mi fałszywe chorobowe papiery. Do szkoły poszła informacja, że wyjeżdżam na leczenie i będę kontynuowała naukę w sanatorium. A ja zostałam tam zapisana do normalnej szkoły i na miejscu, na drugim końcu Polski, urodziłam córeczkę. To był jeden z najkoszmarniejszych okresów mojego życia. Najważniejsze jest to, że mała od razu została oddana do adopcji. Zataiłam w dokumentach swoje nazwisko, tak aby ona nie mogła go nigdy poznać. Ale ja po latach dowiedziałam się, kto ją adoptował. Tylko tyle, że to wiedziałam, nic więcej. Nie kontaktowałam się z nią, nie powiedziałam nigdy mężowi, że jako nastolatka urodziłam dziecko, bo i po co? Zachowałam to dla siebie. Kiedy jednak zobaczyłam tę małą Olę na korytarzu, coś mnie tknęło. Ona wyglądała tak samo, jak moja młodsza siostra w dzieciństwie. Potem zdobyłam nazwisko panieńskie jej mamy i... zgadzało się z nazwiskiem przybranych rodziców mojej córeczki, więc mogłam podejrzewać, że jestem spokrewniona z Olą. Dlatego chciałabym zostać dawcą – wyrzuciłam wreszcie z siebie informację o mojej decyzji. Znajoma lekarka słuchała mnie cały czas nieporuszona. – Oczywiście, chcesz zachować daleko idącą dyskrecję? – zapytała tylko, kiedy skończyłam. – Zgadza się – potaknęłam. – Kiedy możemy pobrać ci krew? – nie pytała już o nic więcej. Bez wahania poddałam się temu zabiegowi Kwadrans później było po wszystkim. Krew poszła do badania, a ja mogłam zacząć trzymać kciuki za jak największą zgodność tkankową z Olą. – Całkowita! – powiedziała mi w końcu lekarka, a w jej oczach zalśniły łzy wzruszenia. – Miałaś rację, wiesz? Ta dziewczynka jest twoją wnuczką. Poczułam nagły przypływ czułości i... popłakałam się. Decyzję o oddaniu szpiku podjęłam od razu. Wieczorem poinformowałam męża, że zdecydowałam się na coś takiego, oczywiście zatajając fakt, że biorcą będzie moja wnuczka. – Zawsze wiedziałem, że kiedyś to zrobisz, moja ty dobra cudowna dziewczynko – przytulił mnie pełen podziwu dla mojej decyzji. Nie czułam się wcale bohaterką. Robiłam to, co powinnam, spełniałam tylko swój obowiązek, ale on przecież tego nie mógł wiedzieć. Na dwa tygodnie przed pobraniem szpiku pobrano ode mnie krew, 450 mililitrów, aby mi ją przetoczyć z powrotem po zabiegu. Zabieg przeprowadzono w naszym szpitalu, a personel ze zrozumieniem zachował całkowitą dyskrecję. Zostałam uśpiona, a potem w ciągu godziny pobrano ode mnie szpik metodą wielokrotnego nakłuwania kości biodrowej, nieco ponad prawym pośladkiem. Kiedy uznano, że jest już wystarczająca ilość, przerwano pobieranie i zostałam wybudzona. Zrobiono mi potem kroplówkę z mojej własnej krwi. Po niej zostałam przewieziona do sali pooperacyjnej, a po trzech godzinach byłam już na tyle silna, że przeniesiono mnie na salę. Jedyną pamiątką po pobraniu szpiku były ślady nakłuć na biodrze, jakby ktoś zrobił mi kilka zastrzyków. Mój szpik przeszedł przez filtrację, podczas której oddzielono od niego drobne fragmenty kostne i inne zanieczyszczenia. Przepuszczono go także przez „sito”, aby rozbić grudki posklejanych komórek i po tym wszystkim umieszczono w pojemniku do przetaczania. Na szczęście Ola ma taką samą grupę krwi, co ja, więc nie była potrzebna dodatkowa obróbka szpiku, nie usuwano z niego ani czerwonych krwinek, ani osocza. Był gotowy! Moja wnuczka przeszła swoją operację tego samego dnia, co ja. Otrzymała mój zdrowy szpik i pozostało nam tylko trzymać kciuki, aby jej organizm go przyjął. Została umieszczona w izolatce, bo jej układ odpornościowy kompletnie nie działał i organizm był całkowicie bezbronny. Swojego szpiku już nie miała, mój jeszcze nie produkował przeciwciał – mogło ją zabić byle przeziębienie. Przez chwilę trzymałam moją córkę w ramionach W ciągu tego miesiąca jej rodzice chodzili jak na szpilkach. Widziałam ich wielokrotnie na korytarzu – moją piękną dorosłą córkę i jej męża. Nie mieli pojęcia, że kobieta, która ich mija, jest dawcą i jest równie zdenerwowana stanem zdrowia Oli, jak oni. Kiedy w końcu z drzwi izolatki zdjęto kartkę „sala zamknięta”, miałam ochotę skakać z radości. I wtedy też na ułamek sekundy trzymałam w objęciach swoją dorosłą córkę. Rzuciła mi się w ramiona, szczęśliwa, tak jak rzucała się wszystkim przechodzącym pracownikom szpitala. Ale tylko ja czułam wtedy coś szczególnego... Na zawsze zapamiętam jej dotyk i zapach jej ciała. Będzie mi to musiało wystarczyć na resztę życia. Podobnie jak chwila rozmowy z Olą, do której wpadłam z gratulacjami. Podjęłam decyzję o zachowaniu anonimowości, bo nie chcę burzyć życia ani mojej rodziny, ani rodziny mojej córki. I tak przeszli dużo, po co im kolejne emocje? Ani Ola, ani jej mama nigdy się więc nie dowiedzą, kim jestem naprawdę i co zrobiłam. Dla nich obu zostanę na zawsze tylko jednym z pracowników szpitala. Więcej prawdziwych historii:„Mój brat ma 40 lat na karku, a spotyka się z nastolatką. Przecież to jeszcze dziecko!”„Nigdy nie kochałam mojego męża. Wyszłam za niego z wdzięczności, bo czułam, że tak powinnam postąpi攄Mąż mnie zdradził, więc nie mam wyrzutów sumienia z powodu własnego romansu. Kochanek uwiódł mnie i wykorzystał” fot. Adobe Stock, missty Siedziałam jak zahipnotyzowana na ławce przy zieleniejącym skwerze już drugą godzinę. Gapiłam się na pływające po stawie łabędzie i nie potrafiłam zebrać myśli. Wszystko wróciło. Wszystko, o czym przez tyle lat nie pamiętałam. Nie chciałam pamiętać… Oddałam moją Kasię do adopcji. Oddałam ją obcym ludziom. Dawno temu. W innym życiu. Potem starałam się o tym zapomnieć, wymazać ten fakt ze swojej pamięci. Nie miałam wtedy innego wyjścia, przynajmniej tak sobie wciąż powtarzałam. Miesiąc wcześniej skończyłam siedemnaście lat. Mieszkałam z babcią staruszką, która bardziej potrzebowała mojej opieki, niż mogła być dla mnie wsparciem. Ojciec dziecka? Gdy tylko dowiedział się o ciąży, odciął się ode mnie całkowicie. Miał swoją rodzinę, żonę, dzieci; nie chciał mieć z nami nic wspólnego. Powiedział to jasno i wyraźnie. A ja wtedy nie potrafiłam walczyć ani o siebie, ani o Kasię. Czułam się winna. Wydawało mi się, że to, co się stało, jest karą dla mnie za romans z żonatym facetem. Przecież chciałam, by dla mnie zostawił rodzinę… Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że raczył mnie standardowymi kłamstwami, jak to mu źle w małżeństwie. A jak nastolatka miała rozpoznać kłamstwo? Dopiero gdy przyszło co do czego, zrozumiałam, jaka byłam głupia. Mój ukochany nie miał zamiaru burzyć dla mnie swego poukładanego życia. Chciał się tylko zabawić. Zostawiłam więc dziecko w szpitalu, zrzekłam się praw do niego i byłam przekonana, że zrobiłam najlepiej, jak mogłam. Nie myślałam o tym później, ze wszystkich sił starałam się nie myśleć. I udało mi się. Po śmierci męża poczułam pustkę W szkole wieczorowej zrobiłam maturę, poszłam do pracy. Do końca zajmowałam się babcią, która z upływem czasu coraz bardziej tej opieki potrzebowała. Potem poznałam Andrzeja, a po śmierci babci wyjechałam do niego do Poznania i wzięliśmy ślub. Dwa lata później przyszła na świat nasza córka Małgosia, a kiedy skończyła pięć lat, urodził się syn Konrad. Po prostu założyłam rodzinę i starałam się być szczęśliwa. Andrzej pracował, ja zajmowałam się dziećmi i domem. Skończyłam dwuletnie studium księgowe i kiedy Małgosia poszła do szkoły, a Konrad do przedszkola, wróciłam do pracy. Nigdy nie powiedziałam mężowi, że miałam już wcześniej dziecko. Z czasem sama prawie o tym zapomniałam. Wydawało mi się to snem, filmem, fatamorganą. Aż do dnia, gdy wszystko odżyło. Córka z zięciem namówili mnie na wyjazd do sanatorium, mimo że broniłam się przed tym, jak tylko mogłam. Nie chciałam nigdzie wyjeżdżać, nie chciałam w ogóle ruszać się z domu. Po śmierci Andrzeja zdrowie nagle zaczęło mi szwankować. Ciągle czułam się zmęczona, apatyczna, nie miałam na nic siły, a poza tym odczuwałam coraz silniejsze bóle stawów. Lekarze mówili, że to standardowa postresowa reakcja organizmu, ale bez leczenia może się z tego wywiązać jakaś poważna choroba. Nie wiem, pewnie mieli rację. Właściwie było mi już wszystko jedno… Andrzej zachorował, lecz nikt nie spodziewał się, że wszystko potoczy się tak szybko. Trzy miesiące i było po wszystkim. Kiedy zostałam sama, poczułam wokół siebie ogromną pustkę. Konrad od czasu ukończenia studiów mieszkał w Londynie. Tam miał partnerkę i dziecko, które nawet nie bardzo umiało mówić po polsku. Małgosia mieszkała co prawda w Poznaniu, ale mąż, dwoje małych dzieci i praca absorbowały ją całkowicie. Nie miała zbyt dużo czasu dla matki. Nie czułam żalu do swoich dzieci. Takie jest życie: każdy ma własne kłopoty, obowiązki, radości, i musi je jakoś upchnąć w ciągu dwudziestu czterech godzin. Sama pamiętałam, że nie jest to proste. Małgosia się starała, nie powiem. Wpadała do mnie, kiedy tylko wygospodarowała jakąś wolną chwilę. I ostatnio, za każdym razem molestowała mnie o to sanatorium. – Mamunia, daj się namówić – prosiła. – Lekarz wie, co mówi. Odpoczęłabyś sobie, oderwała się od szarej codzienności, przeszła kilka zabiegów na te swoje stawy. Może nawet byś poznała kogoś… – Gośka! Ojciec jeszcze dobrze w grobie nie ostygł, a ty wymyślasz takie głupoty! – złościłam się początkowo. – Ale, mamuś, ja nie o tym – tłumaczyła się córka. – Mam na myśli jakieś koleżanki. Syn musiał porozumieć się z nią za moimi plecami, bo też ciągle wydzwaniał i niby przypadkiem zaczynał temat sanatorium. W końcu dałam się namówić. Nie tyle dlatego, że chciałam jechać, ile żeby dali mi święty spokój. Miałam dość tego nękania mnie w kółko o jedno i to samo. Zresztą może i mieli rację. Wiedziałam, że chcą dobrze. I dla mnie, i dla siebie też. Zdawałam sobie sprawę z tego, że gdybym poważnie zachorowała, Małgosia musiałaby się podjąć opieki nade mną. Nie chciałam sprawiać córce kłopotów, żeby ktoś musiał się mną zajmować. – Przecież mama jest jeszcze młoda – powiedział mi któregoś razu zięć. – Powinna mama pomyśleć o sobie, zadbać o swoje zdrowie. Gośka się martwi… Ona nic nie mówi, ale nie śpi po nocach, płacze i wciąż mi powtarza, że co to będzie, gdyby mama zachorowała. Gdyby mamie coś się stało, ona tego nie przeżyje. Niech się mama trochę postara zadbać o siebie, proszę. Chyba właśnie te słowa mojego zięcia postawiły mnie na nogi i pomogły mi podjąć decyzję. Dwa miesiące później pojechałam do sanatorium. Zawsze bardzo lubiłam jeździć nad morze, dlatego od razu poprosiłam lekarza, żeby mnie tam właśnie skierował. Kiedy dzieci były małe, co roku pluskaliśmy się w chłodnych wodach Bałtyku. Przyjechałam, zakwaterowałam się, odpoczęłam po podróży. Pierwszego dnia poszłam na spacer po plaży i spacerowałam blisko godzinę, choć wiał silny wiatr. Patrzyłam na wydmy, zachmurzone niebo, na statki w oddali – i zanurzałam się we wspomnieniach. Wracałam do czasów młodości. Tyle szczęśliwych chwil… Następnego dnia przed południem odwiedziłam panią doktor, która miała zbadać moje stawy i zdecydować, jakie zabiegi będą dla mnie najlepsze. Zapukałam, weszłam i… już w drzwiach gabinetu poczułam, że nogi się pode mną uginają, a świat wiruje. Kobieta siedząca za biurkiem była tak bardzo podobna do mojej Małgosi! Niemal jak siostra bliźniaczka! A Gosia w niczym nie przypomina ani mnie, ani Andrzeja, tylko moją mamę. Ma te same oczy, włosy, nawet uśmiech ten sam. Oczywiście od razu przypomniała mi się Kasia, odżyły wspomnienia… Może dlatego, że poprzedniego dnia dużo myślałam o przeszłości? W każdym razie tak mnie zaszokowało to podobieństwo, że stałam jak słup soli i nie mogłam zrobić kroku. Wydawało mi się, że jeśli puszczę framugę, której się trzymałam, to się przewrócę. – Co się dzieje? – pani doktor poderwała się zza biurka, podbiegła, przytrzymała mnie pod ramię. – Źle się pani czuje? Proszę, usiądźmy… – podprowadziła mnie do krzesełka dla pacjentów. – Nie, nie, już wszystko w porządku – zaprzeczyłam szybko. – Trochę mi się tylko zakręciło w głowie. To nic takiego. – Proszę się napić wody – podała mi szklankę. – Zaraz zmierzymy ciśnienie. Krzątała się wokół mnie, a ja przyglądałam się jej w milczeniu. Owszem, bardzo przypominała Małgosię, ale nie aż tak, jak mi się w pierwszej chwili wydało. Była od niej nieco niższa i szczuplejsza i miała inne włosy. Za to oczy… prawie identyczne. Podobnie jak uśmiech. Kiedy pani doktor się uśmiechnęła, wyglądała jak moja córka. Zaczęłam ją wypytywać o rodzinę Wyszłam z jej gabinetu i opadłam na pierwszą napotkaną ławkę przy skwerze. Przesiedziałam tam do wieczora. Nawet na kolację nie poszłam, nie byłam w stanie. Wciąż myślałam o tej kobiecie i o tym, jak bardzo jest podobna do Małgosi. W jednej chwili mówiłam sobie, że to przypadkowe podobieństwo, a po chwili nabierałam niemal pewności, że w gabinecie lekarskim spotkałam Kasię, swoją córkę. Od tego czasu zaczęłam uważnie obserwować panią doktor. Nazwisko wypisane na plakietce nic mi oczywiście nie mówiło, ale imię się zgadzało. W papierach, które podpisałam, zrzekając się praw do dziecka, zaznaczyłam, że chcę, aby miała na imię Katarzyna. Tak jak zmarła przy moim urodzeniu mama, którą znałam tylko ze zdjęć. Myślałam o tym bardzo długo i intensywnie, aż w końcu wmówiłam sobie, że pani doktor to Kasia, i zaczęłam naprawdę w to wierzyć. Wraz z tą wiarą przyszła chęć dowiedzenia się czegoś więcej o mojej od lat niewidzianej córeczce. Córeczce, którą oddałam, bo byłam za młoda i za słaba… Wyglądało na to, że dobrze ułożyło jej się w życiu. Wyglądała na szczęśliwą. Choć pozory czasem mylą. W końcu ja też przez te wszystkie lata wydawałam się zadowolona, podczas gdy w moim sercu tkwiła zadra, która nie pozwalała mi do końca cieszyć się niczym… Ani małżeństwem z Andrzejem, ani domem na przedmieściach, ani narodzinami dzieci. W środku byłam smutna. Podczas następnej wizyty w gabinecie „mojej Kasi” usilnie myślałam, jakby skierować rozmowę na życie osobiste pani doktor. – Jest pani zadowolona z zabiegów? – spytała mnie. – Podoba się pani u nas? – Wie pani, nie chciałam tu przyjeżdżać, ale teraz jestem bardzo zadowolona – odparłam. – To córka mnie namówiła. Bardzo się martwi o te moje chore stawy, w ogóle bardzo się o mnie troszczy. A pani doktor ma dzieci? – zapytałam znienacka. Spojrzała na mnie uważnie, zaskoczona pytaniem, ale po chwili roześmiała się. – Tak, mam, dwoje. – Duże? – dopytywałam. – Dziesięć lat. Bliźniaki. Straszne urwisy. – Ach… czyli chłopcy? – paplałam, zastanawiając się, kiedy panią doktor zdenerwuje moje wścibstwo i każe mi się odczepić. Pokręciła głową i odwróciła w moim kierunku stojące na biurku zdjęcie. – Jacek i Agata – powiedziała. Na zdjęciu byli roześmiani chłopiec z dziewczynką i śniady mężczyzna. Pani doktor stuknęła paznokciem w fotografię. – Mój mąż pochodzi z Włoch, a dzieciaki, jak widać, są podobne do niego. Tylko imiona mają polskie. Moja mama im takie wybrała. Ze starej polskiej dobranocki. „To moje wnuki…” – pomyślałam. Do końca pobytu biłam się z myślami, co powinnam zrobić. Nie spałam po nocach, a jak już zasnęłam, męczyły mnie koszmary. Chwilami miałam ochotę chwycić Kasię w ramiona i wszystko jej opowiedzieć. Przeprosić za to, że ją opuściłam, błagać o wybaczenie… Ale przecież to wywróciłoby jej życie do góry nogami! I nie tylko jej. Co powiedzieliby na to Małgosia i Konrad? Dowiedzieliby się, że mają siostrę… Na pewno mieliby żal, że zataiłam przed nimi prawdę! A rodzina Kasi? Jej przybrani rodzice? Być może ona wcale nie wie, że jest adoptowana. I być może wcale nie pragnie się dowiedzieć. Nie umiałam podjąć decyzji. Dwa dni przed wyjazdem jakby coś we mnie wstąpiło. „Przecież nie mogę ot, tak sobie wyjechać! – pomyślałam. – Nie mogę udawać, że nic się nie stało. Już raz Kasię zostawiłam, mam to zrobić po raz drugi?”. Poszłam prosto do recepcji, aby zapytać, gdzie mogę spotkać panią doktor, bo mam do niej ważną, bardzo ważną sprawę. – Niestety, pani Kasia wyjechała. Jeśli potrzebuje pani lekarza, to… – A kiedy będzie? – przerwałam jej. – Oj, chyba nieprędko – pokręciła głową recepcjonistka. – Jej mama zachorowała. Są ze sobą blisko, pani Kasia wzięła urlop. Nigdy więcej nie widziałam tamtej lekarki. Czy to była moja córka? Sama już nie wiem. Dwa dni później wyjechałam z sanatorium, wróciłam do swojego domu, do swojego życia, do córki, zięcia i wnuków. – Mamo, zapomniałam ci powiedzieć – powiedziała Gosia. – Konrad dzwonił, przylatują z Angelą i małym w sobotę. Pytał, czy będą mogli się u ciebie zatrzymać. – Oczywiście, kochanie, oczywiście. Przed oczami stanęło mi zdjęcie, które pokazała mi doktor Kasia, a na nim dwoje ciemnowłosych, śniadych dzieci, ale odepchnęłam od siebie to wspomnienie. Oddałam wtedy Kasię i nic już na to nie poradzę. To przeszłość, a z przeszłością należy się pogodzić. Liczy się to, co tu i teraz. No właśnie, muszę przygotować mieszkanie na przyjazd syna z żoną i wnukiem, z którym nie potrafię się porozumieć. Może zapiszę się na lekcje angielskiego? Czytaj także: fot. Adobe Stock Życie toczy się różnie — ale moje toczy się nadzwyczaj źle. Gdy miałam 20 lat, przyznaję, lubiłam szaleć. Chodziłam na imprezy, do klubów, na domówki, często wracałam do domu dopiero nad ranem. Studenckie życie tak wygląda, gdy wpadnie się w zgraną paczkę, która nie stroni od dobrej zabawy. Nie powiem, żebym była nieodpowiedzialna, poza tym zawsze starałam się trzymać blisko swoich znajomych. Wtedy jeszcze nie mówiło się o tabletkach gwałtu i dosypywaniu narkotyków, o nadużyciach seksualnych i kulturze gwałtu. To jednak nie znaczy, że tego nie było. Nie spodziewałam się, że zagrożenie będzie czyhać na mnie ze strony tych znajomych, którym tak bezgranicznie ufałam. Do domu miał odprowadzić mnie jeden kolega. Nie pamiętam, jak dotarliśmy do domu, nie pamiętam, jak skończyłam bez majtek. Pamiętam, że nie miałam siły go odepchnąć i powiedzieć „nie”. Rano już go nie było. Wysłał mi jedynie SMS-a z groźbą, że jeśli komukolwiek powiem, pokaże wszystkim zdjęcia, które mi zrobił. Więc milczałam i z każdym miesiącem umierałam w środku. Tym bardziej, że wkrótce dowiedziałam się o ciąży. Przed tym strasznym wieczorem sypiałam z kilkoma facetami, ale myśl o tym, że istnieje chociaż cień szansy, by to dziecko było dzieckiem mojego oprawcy, nie dawała mi spać. Chciałam zrobić aborcję, ale przypadkiem o moim stanie dowiedziała się mama. To ona namówiła mnie, bym urodziła to dziecko, nie wiedziała, czego jest owocem. Pewnie miała nadzieję, że po porodzie pokocham je i wszystko będzie dobrze. Żałuję, że jej posłuchałam. Już miesiąc przed porodem załatwiłam formalności Żadnej kobiecie nie życzę tego, by musiała przejść przez całą procedurę oddawania dziecka. Patrzą na ciebie jak na wyrodną matkę, którą nie jesteś. Silą się na współczujący uśmiech, ale tak naprawdę wiesz, że będą opowiadać twoją historię jako smutną anegdotkę o tym, jak źle prowadzą się współczesne dziewczęta. A ja chciałam po prostu zapomnieć o tym, co się stało. Pomimo łez mamy oddałam Czarka do adopcji. Był zdrowy, silny, nie wiem, czy piękny — po porodzie nie chciałam go wziąć na ręce. Doszłam do siebie w ciągu dwóch dni, jako jedyna bezdzietnie leżąc na sali wśród przyszłych mam. Niektóre kręciły głową z niedowierzaniem, gdy udało się im dowiedzieć, co się stało. Inne tylko smutno nią kiwały, próbując chyba wczuć się w moją sytuację. Chciałam żyć od nowa. Poszłam na terapię i po wielu, wielu latach byłam w stanie zaufać znowu mężczyźnie. Nie mówiłam mu o swojej historii, ale uszanował to, że nie chciałam iść z nim do łóżka. Seks pierwszy raz mieliśmy dopiero po oświadczynach. Nie powiem, żeby był szczególnie magiczny, ale czułam się przy nim bezpiecznie. Kilka lat po ślubie przełamałam się i zaczęliśmy starać się o dziecko. Urodziła się nam piękna córeczka. Los zabrał ją nam po 3 miesiącach, zmarła przez śmierć łóżeczkową. Ja i mój mąż staraliśmy się wspierać wzajemnie i przekuć tę tragedię w coś, dzięki czemu nasz związek stanie się jeszcze silniejszy. Nic jednak nie mogliśmy poradzić na to, że oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Gdy miałam 33 lata, miałam za sobą małżeństwo i dwa porody, ale przy sobie żadnego męża i żadnego radosnego brzdąca. Stałam się zgorzkniała, smutna i raczej nielubiana w towarzystwie. Odsunęłam się od wszystkich, z wyjątkiem własnej matki. Dziś wiem, że ona nie zostawiła mnie tylko dlatego, że jestem jej córką. Gdybym była kimś innym, z pewnością i ona by mnie opuściła, a ja wcale nie mogłabym jej za to winić. Kto w końcu potrzebuje w swoim życiu tyle cudzej negatywnej energii? Gdy myślałam już, że wyczerpałam ilość dramatów, które mogą przydarzyć się jednej osobie i próbowałam jeszcze raz zacząć żyć od nowa, los po raz kolejny rzucił mi kłodę pod nogi. Zaawansowany rak piersi, chemioterapia, remisja, nawrót. Przykro nam, nie odpowiada pani na leczenie. Rokowania są ostrożne. Mnóstwo trudnych słów, których znaczenia wolałabym nigdy nie musieć zrozumieć. Ostatnie święta spędzone z mamą były dla mnie wyjątkowe — nie tylko dlatego, że to mogły być moje ostatnie święta. Pogodziłam się z tym, że może zostać mi już niewiele i po raz pierwszy od dawna mam poczucie, że rozliczyłam się z przeszłością. Zadzwoniłam do byłego męża, porozmawialiśmy jak starzy dobrze znajomi. Porozmawiałam z mamą. We własnej głowie porozmawiałam też ze zmarłą córką. W tych wszystkich rozmowach zabrakło jednej osoby — mojego syna. Mama namawia mnie, żebym próbowała go odnaleźć. Ma już 18 lat, więc sam może zdecydować, czy chce mnie poznać. Ja chciałabym poznać jego, bo jest jedną z niewielu osób, które mi zostały. Mam jednak mnóstwo wątpliwości — czy on wie, że jest adoptowany? Czy ma mi za złe, że nie mogłam go wychować? Czy powinnam pojawiać się w jego życiu, jeśli mogę zaraz z niego zniknąć? I jak się za to zabrać? Więcej prawdziwych historii:„Twój narzeczony to ideał? Lepiej weź go w podróż przedślubną, bo możesz się rozczarować jak ja...”„Mąż dla pieniędzy poświęciłby wszystko – nawet rodzinę. Prosiłam, żeby odpuścił, ale w końcu przestałam go poznawa攄Narzeczona chciała, bym dla niej sprzedał firmę i wziął kredyt na 50 tys. złotych. Gdy odmówiłem, rzuciła mnie”„Związałam się z bufonem, który na siłę chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa” Kiedy Brooks był w collegu jego dziewczyna zaszła w ciążeale musiał oddać dziecko do adopcji bo jego dziewczyna zmarła przy Brooks auf dem College war hat er seine Freundin geschwängert o które rodzice z różnych powodów nie są w stanie zadbać. sich- aus verschiedensten Gründen- nicht um ihre eigenen Kinder kümmern dlatego tzn. nadal po linii zaspokojenia swego samozadowolenia-egoizmuAllein deswegen weiter nach der Grundlinie der Befriedigung seiner Selbstgefälligkeit und des EgoismusAdopcja może być i często jest dobrodziejstwem dla dziecka ale procedury z nią związane mogą być też powodem nadużyć tylko często z powodu biedy nie są w stanie zapewnić im właściwych Adoption kann sich zum Wohle des Kindes erweisen und ist dies in der Tat auch oft. Aber die Vorgehensweisen im Zusammenhang mit Adoptionen können auch Missbrauch obschon sie ihre Kinder in keinster Weise aufgegeben haben aber häufig aufgrund von Armut nicht dazu in der Lage sind ihren Kindern das richtige Umfeld zu werde äh das Baby zur Adoption zajmujemy się zmarłymi i prawnik uważaWir beide arbeiten mit toten Menschen und der Anwalt scheint zu denken dasses eine Art Stimmungskiller für eine junge Frau sein könnte die ihr Baby zur Adoption frei gibt. Wyniki: 273, Czas: Adrian mówi "mamo" do Moniki i "tato" do Łukasza. Asi prawie nie zna, chociaż to ona go urodziła. Artura - biologicznego tatę - mógł widzieć przypadkiem, kiedy ten obserwował go z ukrycia pod przedszkolem. Dziś wszyscy czują się ofiarami kłamstwa sprzed lat. Adrian mówi "mamo" do Moniki i "tato" do Łukasza. Asi prawie nie zna, chociaż to ona go urodziła. Artura - biologicznego tatę - mógł widzieć przypadkiem, kiedy ten obserwował go z ukrycia pod przedszkolem. Dziś wszyscy czują się ofiarami kłamstwa sprzed listopad 2011 roku. Asia patrzy na test ciążowy i jest gotowa urodzić dziecko. Razem z matką, siostrą i babcią mieszka w 27-metrowym mieszkaniu w centralnej Polsce. Kobiety przeprowadziły się tu, bo ojciec Asi Starszy o sześć lat, ale życiowo na tym samym etapie. Nie ma nic. Mieszka razem z ojcem i babcią na innym decyduje się ukrywać brzuch w końcu staje się widoczny, wynajmują mieszkanie. Chodzi o to, żeby o dziecku nikt się nie lipcu 2012 roku Asia pisze z ***. Jestem już w 8 miesiącu ciazy. Muszę wyjechać i urodzić rodzice nie moga sie dowiedziec.. (pisownia oryginalna - red.)Nie ma odpowiedzi. Mijają dwa dni. Asia znowu siada do komputera:Witam. Jestem w 8 miesiacu ciazy, musze jak najszybciej wyjechac z miasta i urodzic nie mam na to srodkow poszukuje rodzicow adopcyjnych ktorzy beda dobrze wychowywac moje dziecko. (pisownia oryginalna - red.)Po kilku godzinach dostaje powiadomienie. Przyszła nowa Twój post na forum i postanowiłam do Ciebie napisać, bo my jesteśmy kochającym się i szanującym małżeństwem, które pragnie zaadoptować kruszynkę (...) Myślę, że to, że mamy już dziecko da Ci gwarancję, że będziemy dobrze potrafili zająć się Twoim maluszkiem (...) Na tą malutką istotkę z jednakowym zapałem czekają trzy serduszka. Będziemy kochać tak mocno jak to można sobie wiadomością podpisuje się Monika. Potem będzie tłumaczyła, że przeglądała ogłoszenia, żeby komuś pomóc. Poza bezdusznymi urzędniczymi pierwszym spotkaniu z Asią mówi, że rozpoczęła z mężem szkolenie dla przyszłych rodziców adopcyjnych. Nigdy go nie się dogadują i Asia przeprowadza się do Moniki. W pięknym domu zostaje do momentu rozwiązania. Dziewczyna czuje się bezpiecznie – nikt jej nie zdekonspiruje, niczego jej nie za kłamstwo sprzed lat / Wideo: TVN24 Łódź Adrian ma kilka dniAdrian. Zdrowy chłopczyk przyszedł na świat przez cesarskie cięcie. W szpitalu jest z mamą przez cztery dni. Regularnie odwiedza ich Monika. To ona karmi butelką chłopca, zmienia mu pieluszki. Przytula, kiedy się już po powrocie do domu mówi, że nie chce zbliżać się do Jeszcze obudzi się we mnie instynkt macierzyński i nic z tego nie będzie – Adrianem opiekują się nowa "mama", nowy "tata" i starsza o dziewięć lat "siostra".Adrian ma dwa tygodnieW urzędzie stanu cywilnego stawiają się dwie osoby. Asia, czyli biologiczna matka, i Łukasz, mąż rubryce "ojciec" wpisuje swoje dane. Sytuacja Adriana – z prawnego punktu widzenia - wygląda więc tak:Matką, posiadającą wszystkie prawa do opieki jest 19-letnia 41-latek posiadający inną żonę i inne po powrocie mówi Monice, że chciałaby widywać dziecko. Żeby upewnić się, że wybrała mu dobrą ma dziewięć miesięcyJest kwiecień 2013 rozpoczyna kolejny etap zdobywania praw do opieki nad Adrianem. Zgłasza się w urzędzie w celu uznania dziecka swojego męża. To proces. W jego trakcie trzeba sprawdzić, czy dziecko ma dobre relacje z osobą, która ma je adoptować. Monika jest w kontakcie z biologicznymi rodzicami Adriana. Częściej z matką. Kiedy ta skręca rękę, załatwia jej nawet prywatną wizytę u dobrego Artura, biologicznego ojca, wysyła pierwsza rozprawa za nami, teraz będziemy czekać na termin do psychologów na badanie więzi z dzieckiem, pozdrawiam – pisze dzięki za informacje – odpowiada ktoś z numeru należącego do się Wielkanoc. Monika dostaje kolejne wiadomości:Witam ja jednak narazie nie bede przyjezdzal jest u pani rodzina i niebede przeszkadzal w maju przyjde tak bedzie lepiej wesolych swiat:) dla wszystkichPani moniko narazie nie przyjade musze wyjsc na prosta i dopiero a jak krolewicz?" (pisownia oryginalna - red.)Adrian rośnie. Stawia pierwsze kroki, czuje się ma rok i osiem miesięcyAsia zrzeka się praw do opieki nad dzieckiem na rzecz Moniki. Formalnie wygląda to więc tak: Matką jest Monika, która przysposobiła nieślubne dziecko męża. Posiada pełne prawa do jest jej wskazuje na to, że dzika adopcja skończyła się sukcesem...Adrian ma rok i dziesięć miesięcyDo Moniki dzwoni Powiedziałam mamie i babci o dziecku – słyszy w słuchawce. Asia płacze. Mówi, że to był zły pomysł. Że ona nie może żyć z myślą, że porzuciła dziecko. Że musi je Adrian to nie odkurzacz. Nie mogę ci go teraz oddać, dlatego że zmieniłaś zdanie – odpowiada inaczej pamięta tę rozmowę. Monika ma jej mówić, że "ma siedzieć cicho". Bo jak nie, to sprawa trafi do My się z tego wyliżemy, mamy pieniądze na adwokatów. Wy będziecie mieć przewalone – ma rok i jedenaście miesięcyAsia pojawia się w prokuraturze. Zgłasza, że popełniła przestępstwo. Podobnie zresztą jak Monika i Łukasz. Rusza lawina. Misternie przygotowany plan zaczyna się oskarża Asię i Łukasza o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy, a Monikę o podżeganie do popełnienia przestępstwa. Wszyscy dobrowolnie poddają się karze grzywny i roku więzienia "w zawiasach" na dwa lata. Śledczy na tym jednak nie poprzestają. Kierują do sądu wniosek o unieważnienie podkreślają, że:Formalnie ojcem dziecka jest człowiek, który przyznał się do kłamstwa w urzędzie stanu cywilnego. Dlatego też bezprawnie zyskał prawa do opieki nad dziecka jest kobieta, która bezprawnie zdobyła prawa do opieki. Uznając dziecko męża, oparła się na wyłudzonym przez męża ma trzy lataW domu Adriana pojawiają się pracownice społeczne, wezwane przez sąd. Oglądają zdjęcia rodzinne, przyglądają się zabawkom w pokoju chłopca. On zawstydzony chowa się za nogami urzędniczek jest proste: stwierdzić, czy chłopcu jest dobrze w domu ludzi, z którymi nie jest społeczne pojawiają się też u Asi. Notują, że dziewczyna nie ma warunków na przyjęcie dziecka. Zapisują też, że nie ma pomysłu, jak poradziłaby sobie z wychowaniem dziecka, którego prawie nie ma pięć lat Wraca z wakacji. Cieszy się na powrót do przedszkola. Nie wie, że niedługo sąd wyda wyrok w jego rodzice jadą do sądu, on zostaje pod opieką i Łukasz prawie mdleją w sądzie, kiedy słyszą wyrok:- Uznanie ojcostwa przez Łukasza R. jest nieważne. Nie ma on praw do opieki – odczytuje uzasadnia:"Należało ustalić bezskuteczność uznania ojcostwa (...) po to, by w przyszłości nie dochodziło do podobnych transakcji pomiędzy rodzicami".Jednocześnie sąd rodzinny zaznacza, że w tej sprawie nie rozstrzyga o przyszłości dziecka. Widzi bowiem, że Adrian będzie szczęśliwy tylko z Moniką i pełnomocniczka, mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, bije na alarm:- Sąd usunął właśnie fundament, na którym opierały się prawa do pozostania Adriana w domu. Biologiczny ojciec może uznać dziecko za swoje. I zabrać je – Jak tylko wyrok się uprawomocni, to przyjadę do Adriana i powiem, że jestem jego wujkiem. Nie mogę zacząć przecież z grubej rury. Najpierw mnie pozna, polubi. Zbliżę się do niego. A potem dam mu szansę. Albo zostanie z tamtymi ludźmi, albo pójdzie ze swoim prawdziwym tatą do domu – ma pięć i pół rokuMonika i Łukasz odwołali się od wyroku. Kilka tygodni przed odczytaniem decyzji sądu drugiej instancji, spotykam się z biologicznym ojcem się spotkać, żeby udowodnić, że "nie jest z patologii".- Zrobiliśmy duży błąd. Byliśmy młodzi, głupi - się wytłumaczyć, czemu przed laty porzucili Psychicznie byliśmy nastolatkami. Mnie sparaliżowało, ją też. Nie mieliśmy pracy, mieszkania ani wsparcia że do końca nie miał pewności, że oddaje Adriana na stałe. Co zatem działo się z synem? Jaki to był układ? - Myślałem, że oni nam chcą pomóc, że trafiliśmy na dobrych ludzi. Że jak staniemy na nogi, to go nam oddadzą. A tamci go nam ukradli - przyznaje, że brzmi to że "tamta rodzina" zabroniła im nagle kontaktów z dzieckiem. Dlatego zdarzało mu się obserwować syna z ukrycia. Pokazuje filmy, które nagrał przy ogrodzeniu przedszkola: jak Adrian biega za piłką, jak bawi się na rodziny walczą o jedno dziecko / Wideo: TVN24 Łódź Adrian ma pięć lat i siedem miesięcyObie pary siedzą po przeciwnych stronach korytarza. Nerwowo czekają na decyzję sądu. Asi nie podoba się to, że pojawiam się na sądowym Po co o tym pisać? To sprawa między nami, naszym synem a tamtymi ludźmi. Zabrali mi dziecko, kiedy sama byłam dzieckiem – mówi przed wyrokiem. Dopiero po pewnym czasie się uspokaja i zgadza na się rozprawa, która szybko zostaje kilkadziesiąt odczytaniu wyroku Asia nie może już rozmawiać. Idzie płakać do łazienki. Bo sąd drugiej instancji prawomocnie uchyla poprzedni wyrok. Uznaje, że dziecko nie może płacić za błędy Adriana formalnie pozostaje więc Łukasz. A Monika – poprzez uznanie dziecka męża – pozostaje Wygrał rozsądek. Pierwszy raz na odczytaniu wyroku leciały mi łzy - komentowała mec. Wystąpimy o kasację. To jeszcze nie koniec - zapowiada ten wyrok to przełom dla rodziny / Wideo: tvn24 Na dzikoCzemu Monika i Łukasz zdecydowali się na lewą adopcję, zamiast przejść tę ścieżkę legalnie i mieć spokój? Bo – jak mówi Izabela Rutkowska, psycholog, specjalista adopcji - procedura legalnej adopcji jest skończyli szkolenia dla przyszłych rodziców. Trwa ono co najmniej kilka miesięcy (często tyle, ile trwa ciąża, czyli 9 miesięcy) i niektóre pary Są informowani o tym, że pracownicy ośrodka adopcyjnego dobierają rodzinę do dziecka, a nie dziecko do rodziny. Dowiadują się, że mogą nie dostać noworodka. Że dziecko może być chore - opowiada Izabela Rutkowska, psycholog, specjalista że rodzice są też uświadamiani, że większość dzieci czekających na adopcję nie pochodzi od matek, które dbały o siebie w czasie Zderzenie z rzeczywistością jest dla wielu nie do zniesienia. Wielu chętnych nie może pogodzić się z tym, że nie wybiorą sobie potomstwa idealnego, którego obraz często stworzyli w swojej głowie - tłumaczy rozmówczyni chętnych odstrasza też czas oczekiwania. Po ukończeniu dziewięciomiesięcznego szkolenia, złożeniu szeregu dokumentów, poddaniu się diagnozom psychologicznym i pedagogicznym trzeba czekać na telefon z ośrodka adopcyjnego. Czasami nawet dwa, trzy W pierwszej kolejności dzieci trafiają do najlepiej ocenionych rodzin. I nie chodzi tu tylko o warunki życiowe, ale też nastawienie do przyjęcia dziecka niezależnie od tego, kim ono jest - opowiada Izabela Polsce dochodzi do około 3 tysięcy legalnych adopcji rocznie. Nie wiadomo, ile jest tych Ta historia pokazuje, do czego może doprowadzić jazda na skróty. Cały ten system czemuś ma służyć. Chroni przez sytuacjami, które mogą z opóźnieniem uderzyć w dziecko - komentuje Agnieszka Czechowska, z którą będzie musiał zderzyć się Adrian, będzie dla niego bardzo trudna. Zwłaszcza że obie pary są w stanie Trudno liczyć na to, że jedna czy druga strona obiektywnie opowie chłopcu o jego przeszłości. To sprawa, za którą jeszcze długo będzie płacił rachunek – uważa Agnieszka Czechowska.​*Ze względu na dobro dziecka zmienione zostały dane pozwalające na jego identyfikację

oddałam dziecko do adopcji